niedziela, 14 maja 2017

Zapłakać się na śmierć

Czasem łatwiej mi gdzieś pojechać samej niż z dziećmi, zwłaszcza z młodszą córką.
Mąż jak ognia unika sytuacji, kiedy to musi zostać z dziećmi. Zdarza się, że mimo że wcześniej ustalone było, że jadę coś załatwić sama, córka w ostatniej chwili urządza scenę, że chce z mamą. A jej ojciec, zamiast jakoś załagodzić sytuację, zagadać, odwrócić uwagę dziecka, jeszcze dolewa oliwy do ognia a pewnego zimowego deszczowego dnia złapał dziecko za rękę i przyprowadził mi ją do samochodu, taką nie ubraną i w samych skarpetkach przez rozmoknięty i zamieniony w błotne bajoro trawnik, oznajmiając, oskarżycielskim tonem że dziecko chce jechać ze mną. I to ja miałam się czuć winna całej tej sytuacji. A jeśli by się dziecko rozchorowało, to też byłaby moja wina, a jakże!

Wielokrotnie wrzucał mi ją do samochodu właśnie tak, bez kurtki, czapki czy butów i stwierdzał:

- Zostawisz ją, żeby się tak zadarła na śmierć?

A dzisiaj, mimo, że obchodzone jest u nas święto rodzinne (Dzień Matki), zebrał się do kolegi grać w ping ponga. Córka płacze i prosi, żeby nie jechał. Miernota odpycha dziecko i ogania się od córki zirytowany jak od naprzykrzających się komarów. I nie przeszkadza mu, że dziecko płacze. Widać w tej sytuacji może zadrzeć się na śmierć.