Kiedy córka zostaje w domu z miernotą, jej menu to cukierki, lody, czipsy i ewentualnie milkshake i chicken nuggets z McDonaldsa. Same śmieci, tona cukru, barwników, konserwantów i zero właściwości odżywczych.
Wielokrotnie zwracałam mu uwagę, że daje dzieciom (obojgu, nie tylko córce) stanowczo za dużo słodyczy i czipsów, ale jego podejście jest takie:
Skoro są na półce w sklepie to można je jeść.
Na dodatek uważa też, że dzieci mogą te produkty spożywać w ilościach hurtowych i nie są im potrzebne żadne składniki odżywcze, białko, błonnik czy witaminy.
Dodatkowo pozwala dzieciom jeść czipsy przed telewizorem - w efekcie cały dywan jest zasłany czipsami i dom wygląda jak chlew. Przychodzę z pracy po 8.5 godzinach pracy i pierwsze co robię to odkurzam, bo miernota od kilku miesięcy nie skalał swych rąk żadną pracą domową i chyba już zapomniał jak wygląda odkurzacz.
W końcu się zdenerwowałam i doszło do awantury. Jak zawsze to ja się czepiam nie mam racji a miernota to postać kryształowa bez najmniejszej skazy na charakterze. W końcu dostałam polecenie:
Napisz na blogu, że faszeruję dzieci słodyczami!
Prośbie niniejszej czynię zadość.
Do awantury doszło ponad 4 tygodnie temu, w poniedziałek 31 października minie dokładnie 5 tygodni. Od tego czasu miernota chodzi nadęty i nabzdyczony jak indor i się do mnie nie odzywa. Folguje sobie też z różnymi drobnymi złośliwościami - taka to już natura.
Jego lenistwo i niechlujstwo poczyniło spore postępy, ale o tym będzie innym razem.
Dom traktuje jak hotel, nie poczuwa się do żadnych obowiązków i jedyne co robi to wyrzuca śmieci.
Poza tym NIC. Nawet przestał polić w piecu - co go obchodzi, że marzniemy. Przecież miernoty poza nim samym nikt ani nic nie obchodzi.