wtorek, 23 września 2014

O tym, jak mężowi nie chciało się odwieźć żony na lotnisko.

O tym, że wyjeżdżam z dziećmi (2 i 8 lat) w odwiedziny do brata, mój mąż wiedział od kilku miesięcy. Znał nawet dokładną datę. Był to mój pierwszy dalszy wyjazd (i lot) od ponad siedmiu lat.

Ponieważ dzień wylotu zbliżał się, a nic nie mówił o odwiezieniu nas na lotnisko, zapytałam czy nas odwiezie. Wydawałoby się oczywiste, że to mąż odwiezie żonę na lotnisko, zwłaszcza, że to raptem 15 kilometrów, i że nawet nie ma co się pytać.

Zapytany, mąż oświadczył, że nie wie jaki będzie miał schedule, i czy da radę.

Odpowiedziałam, że przecież może sobie wziąć urlop.

Mąż na to, czy nie może mnie odwieźć na lotnisko koleżanka.

Powiedziałam, że koleżanka nie może, bo w tym czasie odbiera syna z zajęć szkoły letniej.

A mąż na to, czy syn koleżanki koniecznie musi iść tego dnia do szkoły, bo przecież nic się nie stanie, jak jeden raz nie pójdzie.

No to ja stwierdziłam, że w takim razie poproszę o odwiezienie mnie na to lotnisko sąsiada, skoro mój mąż nie uważa za stosowne odwieźć żony i dzieci.

Odwiózł nas w końcu z wielką łaską na to lotnisko, ale urlop wziął po to, żeby kupić samochód - zakupu musiał  dokonać akurat tego dnia co wylatywaliśmy. Nowa zabawka dużego chłopczyka była ważniejsza, niż te parę chwil spędzonych z dziećmi.